Recenzja filmu

Z ust do ust (2005)
Rob Reiner
Jennifer Aniston
Kevin Costner

Gdy absolwent dojrzeje...

Niektórzy filmowcy dla dobrego samopoczucia czasem muszą zmierzyć się z trudnym zadaniem nakręcenia kontynuacji jakiegoś wielkiego filmu. Słodki owoc kusi, ale podany w nieprawidłowy sposób może
Niektórzy filmowcy dla dobrego samopoczucia czasem muszą zmierzyć się z trudnym zadaniem nakręcenia kontynuacji jakiegoś wielkiego filmu. Słodki owoc kusi, ale podany w nieprawidłowy sposób może spowodować odruch wymiotny. Świadoma tego ryzyka ekipa "Z ust do ust" podjęła rękawicę i przygotowała kontynuację pamiętnego "Absolwenta" z Anne Bancroft i Dustinem Hoffmanem. Efekt, o dziwo, jest całkiem strawny. Kiedy w 1967 roku Mike Nichols nakręcił "Absolwenta", film wywołał wrzawę. Opowieść o młodzieńcu, który wplątuje się w romans ze znacznie starszą od siebie kobietą - słynną panią Robinson sprowokował do protestów całe rzecze obrońców obyczajowości. Film pobudzał chłopięcą wyobraźnię, ale u starszych wywoływał zgorszenie. "Absolwent" był sygnałem narodzin nowego kina hollywoodzkiego. Stał się dowodem odrzucenia dawnego, zatęchłego systemu wartości i moralności. Nichols z dnia na dzień został obwołany reżyserem jutra, a sam film otrzymał pięć nominacji do Oscara i statuetkę dla najlepszego reżysera. Było to w czasach, kiedy Oscar naprawdę znaczył coś więcej, niż zwiększenie kolejek w kasach kin. Film opowiadał o zagubionym amerykańskim chłopaku, który przeciwstawia się kanonom swojego społeczeństwa. Nie godził się na narzucone mu przez rodziców małżeństwo i chciał być sobą. "Absolwent" pozwolił zmienić filmową obyczajowość Ameryki i w rezultacie całego świata. Przystępując do realizacji kontynuacji reżyser Rob Reiner musiał wiedzieć na co się porywa. Wraz ze scenarzystami zdecydowali się więc nakręcić film, który będzie się znacznie różnił od pierwowzoru. Zrezygnowali z szokowania, manifestacji i chęci przekazania czegoś światu. Tak powstała kolejna komedia na niedzielne popołudnie. Fabuła jest prosta. Z okazji ślubu siostry, młoda, niezbyt udana dziennikarka przyjeżdża do rodzinnej Pasadeny. Tam na wielkim zjeździe znienawidzonych ciotek i dawno nie widzianych kuzynów odkrywa, że jej babcia była prawdziwą panią Robinson. Dziewczyna zaczyna nawet podejrzewać, że jej ojciec w rzeczywistości jest, jak to mówią, rogaczem. Bohaterka postanawia więc poznać człowieka, którego w "Absolwencie" sportretował Dustin Hoffman. Mężczyznę, który może być jej biologicznym ojcem. Tak rozpoczyna się opowieść, która przez 96 minut prowadzi nas do prostego morału, że należy kochać tych, co przy nas trwają. Film jest szalenie banalny i nieskomplikowany. Fabuła płynie zgodnie z rytmem, by w odpowiednim czasie zabrać nas tam, gdzie trzeba. Tu nie ma pośpiechu. Wszystko jest poukładane i stoi na swoim miejscu. Jest miłość i zdrada, jest rodzinna tajemnica i obowiązkowe szczęśliwe zakończenie. Znakomicie ze swojego zadania wywiązała się obsada. Od Jennifer Aniston, która gra nieskomplikowanie jak w "Przyjaciołach", poprzez uwodzicielką Shirley MacLaine, jako nową panią Robinson, aż do Kevina Costnera, który udowadnia, że nadal umie grać. Cieszy zwłaszcza powrót tego ostatniego. Świetnie sprawdził się roli zadowolonego z siebie sybaryty, potrafiącego cieszyć się życiem. Nie przeszkadza tu nawet fakt, że mimo upływu lat Costner bez przerwy gra z drewnianą twarzą, a o jakiejkolwiek mimice nawet nie słyszał. "Z ust do ust" to bardzo przyjemny film, który ogląda się zapominając o całym bożym świecie. Jego twórcy nie mieli ambicji stworzyć kolejnego wielkiego dzieła i tak też należy rozpatrywać ten tytuł. Przygotowali za to bardzo zgrabną komedię, która znakomicie nadaje się na walentynkowy wypad we dwoje.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?